Wiele za nami, wiele przed nami (miejmy nadzieję) :) Dzielę się tutaj naszą codziennością, która dzięki naszemu poczuciu humoru nie zamienia się w rutynę. Zazwyczaj :)

piątek, 27 września 2013

Urodzony sprzedawca

Mój Młody sprzedaje kurtkę na allegro. Prawie nówka, nieważne. Ważne, że zielona.
Pisze do mnie potencjalny kupiec:
- A co jest na metce?
Odpowiedziałam.
- A co na suwaku?
Odpowiedziałam.
- A co na wisiorku od suwaka?
Odpowiedziałam.
- A co na metce w kieszeni?
.....
Mój Małż:
- Wiesz, co, napisz mu, że kurtkę pies zjadł i już jej nie ma!


Ale to nie koniec ciężkiego żywota sprzedawcy.

Mail z wczoraj:
"Czy ta kurteczka jest czarna, czy tak jak na zdjęciu?"
Hm... zastanawiam się, co mój syn w końcu sprzedaje, sprawdzam, nie no, zielona.
Odpisuję:
"Tak jak na zdjęciu".
Odpowiedź:
"Czyli czarna, tak?"

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA

środa, 25 września 2013

Ważna kwestia obuwia...

Słowem wstępu wrzucę, że mój Małż ma dość wysublimowany gust, jeśli chodzi o obuwie i za każdym razem, gdy szuka sobie odpowiedniej pary butów, doprowadza mnie do szału, bo "jeszcze takich butów nie wyprodukowali, jakie by mi pasowały".

Oglądamy serial (Trawkę) i nagle moja gorsza połowa rzecze:
- Muszę kupić sobie buty na jesień.
- No to kup.
- No tak. Ale gdzie ja mam po nie iść?
- Do mięsnego?


Nie poznał się na dobrym żarcie...



czwartek, 19 września 2013

Jaka to melodia?

Pomykamy sobie A4 do Mysłowic i słuchamy radia Złote Przeboje.
Leci kawałek sprzed lat.
- O! Bananarama. - Mówi On z miną znawcy.
Parskam.
- Co? - burczy.
- Jak to jest Bananarama, to ja jestem baletnica.
- A co to jest, według ciebie?
- Ace of Base.
- Na pewno nie.
- A załóż się.
- To dawaj.
Piosenka się kończy i słyszymy:
"Ten kawałek Ace of Base był przebojem w..."
- Oł je, oł je - robię młynka rękoma. - Banarama, buahahhahaa, a może Scorpions?
On łypie na mnie jednym okiem (drugie utkwione w autostradzie).
- Daleko stąd będziesz miała do tej biblioteki.
 
No fakt.
 
I wiecie co? sprawdziłam...
Cholera miał rację, bo kawałek "Cruel Summer" pierwotnie śpiewała Bananarama:
 
 
A dopiero potem Ace of Base:
 
 
 
Ups!

poniedziałek, 16 września 2013

Romantyczne filmy

Tak, ostatnio mam fazę na romantyczne filmy. Wczoraj po raz enty obejrzałam "Szkołę uczuć" według powieści Sparksa. I tak przypomniała mi się pewna sytuacja, która wydarzyła się chyba dwa lata temu.
To były Walentynki i On wpadł na pomysł, że zrobi mi niespodziankę, kinową niespodziankę.
- No ale na co idziemy? - spytałam zaciekawiona.
- Chcesz niespodziankę, czy nie? - popatrzył na mnie spode łba.
- No chcę.
- To nie pytaj. Idziemy w Walentynki, mam już bilety.
Ucieszyłam się i trwałam w wyczekiwaniu na ten romantyczny wieczór. Film o uczuciach, potem kolacja, wymarzony wieczór walentynkowy.
Ale jeśli ktoś związał się z gościem o mega złośliwym pozuciu humoru, niech nie liczy na jakieś porywy serca.
Na jaki film zabrał mnie mąż?
No?
Co obstawiacie?
Jaaaasne... To było... "Oszukać przeznaczenie IV "
:)))))))))))))))))))
 
 

piątek, 13 września 2013

Matczyna uwaga...

Najważniejsze to słuchać, co dziecko mówi. Obdarzać je uwagą. To ważne, nie?
 
Kuba peroruje na temat ważnych wydarzeń w szkole. Patrzę na niego, jak z pasją przekazuje informacje dotyczące tego, co działo się na lekcjach, co powiedział facet, a jak facetka kazała im wyjść i w ogóle...
- ... no mówię ci, co się działo... Taka jazda była...
Matka, czyli ja, kręcąc głową:
- Synu, jezuu, jaką ty masz pogniecioną koszulkę!
 
 
Ech...
Nie ma to jak matka ;)

czwartek, 12 września 2013

Czujniki pierdziki, nie mam do tego głowy!

Wczoraj byłam na zakupach. Inaczej. Byłam oddać nieudany zakup do reklamacji i przy okazji nabyłam to i owo. Generalnie nie cierpię zakupów, sklepów, galerii, tłumów, mas przewalających się przez te weekendowe świątynie. Unikam jak mogę, a jeśli już muszę, to przenikam z szybkością Clarka Kenta i staram się nie udusić.
Ale do rzeczy...
Gdy wracałam z tej osobistej Golgoty zrobiłam sobie jeszcze jedną krzywdę. A właściwie nie sobie.
Teraz się głowiłam jak to przekażę mężowi...
Gdy usłyszałam ryk jego motocykla i zobaczyłam jak wjeżdża na podjazd, sfrunęłam po schodach jak ta Penelopa na przywitanie oczekiwanego małżonka.
To już powinno mu dać do myślenia, ale nic nie zauważył, ku mojej cichej radości.
-Ty wiesz co się stało? Jaki dzisiaj był u nas wypadek? - Zaczęłam ostro, patrząc jak ma gorsza połowa ściąga kask i patrzy na mnie zdziwiona.
-Jaki wypadek?
-No samochodowy. Jechał autobus a z drugiej strony samochód, chyba Chrysler i pewnie nie ustąpił pierwszeństwa, uderzył w autobus i nie wiem jak to się stało, ale autobus zniosło aż na chodnik. Wszędzie kupę blachy i odłamków plastiku i mnóstwo szkła i w ogóle laweta musiała zabierać ten samochód i było straszne zamieszanie i straszny korek - dobrze, że powietrza mi brakło, co natychmiast wykorzystał stojący obok mnie facet.
-No i? - Łypnął na mnie już nieco podejrzanie.
-No i ja się tam władowałam, a to już blisko do domu i nie chciałam stać i zaczęłam wycofywać i zawracać i zjechałam na lewo i wykręcałam i cofałam, wiesz takim dużym autem to nie jest tak łatwo i....
-I co? - Teraz ewidentnie zrobił się bardzo czujny i zerkał niespokojnie na stojące obok moje auto, które grzecznie zaparkowane na podjeździe w ogóle nie przejmowało się tym, że stało się obiektem naszego zainteresowania.
-I w sumie nic, tylko że tam nagle wyrósł wieeeeelki krawężnik, sama nie wiem skąd i chyba leciutko mi się zahaczyło... - dokończyłam z lekceważeniem, dla wzmocnienia przekazu wzruszając ramionami i machając ręką.
-Hm... Krawężnik wyrósł, mówisz... - Małżonek zdjął kurtkę i ruszył w stronę maski samochodu.

Stałam obok szczerząc zęby w nadziei chyba, że bardziej zainteresuje go moja debilna mina, niż lekko naderwany zderzak.

-Taaak. Krawężnik ci wyrósł? Zrobił to tak szybko, że nie usłyszałaś czujników parkowania?
-Nooo... Ty wiesz jaką teraz głośną muzykę w radio puszczają? - Próbowałam się obronić.
-No to teraz już ich na pewno nie usłyszysz, bo je wszystkie wyrwałaś – mruknął, zaglądając pod auto.
Wzięłam głęboki wdech.
-I tak mi nie były potrzebne, bo umiem parkować bez nich. A w ogóle to nawet się nie zapytałeś, czy mi się nic nie stało! A jak ja bym tam jechała?! Albo to we mnie by uderzył?! Ja byłam zaraz za autobusem! To co znaczy taki jeden zakichany czujnik, wobec autobusu pełnego ludzi! - warknęłam.

Małżonek podniósł się z kolan, spojrzał na mnie zupełnie zdezorientowany, w końcu zrezygnowany sapnął i mruknąwszy:
-Naprawię ci to kobieto awario – poczłapał smętnie do garażu.

Uff...

Ileż to się człowiek musi nagimnastykować przez jeden głupi czujnik... 


środa, 11 września 2013

Szczyt romantyzmu...

On dzwoni:
- Co chcesz? Wino czy kwiatka?
Milczę...
- Haloooo.
- Hm - odzyskuję powoli głos - ani to, ani to.
- Oj weź, muszę ci coś przywieźć, to co? Wino czy kwiatka.
- Nie chcę! Kup coś innego!
- Kiełbasę?

No comments...






20 lat temu...

Dwadzieścia lat temu byłam jeszcze Lingas ;)
Ale już niedługo stałam się Łoniewska :)
 
11 września 1993 :) Dziękuję Ci za te dwadzieścia lat <3
 
A to special for you:

Z życia wzięte... czyli przypadki Agi.

To wydarzyło się w ubiegłym roku, opisałam to na moim blogu agnesscorpio, ale uważam, że ta historia powinna się tu znaleźć :)
 
A wszystko przez cholerny deszcz...
Pojechałam po moją Magdę, ale najpierw postanowiłam wstąpić na pocztę, aby powysyłać zaległą korespondencję. Poczta mieści się tuż przy ulicy, która z jednej strony zastawiona jest samochodami, więc obszar samego przejazdu jest dość ograniczony. Nieważne. A w sumie ważne, ale do rzeczy. Więc wybiegam z auta, telefon do kieszeni, paczki pod brodę i zasuwam w stronę wejścia na pocztę. Kątem oka widzę nadjeżdżającą śmieciarę. Chcę wbiec do budynku i słyszę jakieś stuknięcie. Zaniepokojona łapię się za kieszeń i co? Nie ma telefonu. Rozglądam się wokół siebie i...
Nie! Nie mogło być prosto? Upadł, rozsypał się, podnoszę i jest. Nie, nie ze mną, nie teraz. Okazuje się, że telefon wpadł do piwniczki przy poczcie, jakieś pół metra poniżej poziomu chodnika, a dzieli mnie od niego metalowa krata.
- Zajebiście!
Mamroczę, wpatrując się w piwniczną otchłań, nie wiem w sumie po co, bo chyba nie oczekuję, że części mojej komórki uniosą się w górę prowokowane siłą mego spojrzenia.
- Co się stało?
Dwaj faceci (nie w czerni), ale w granacie (niewybuchu;)) zaintrygowani chyba moją nieruchawą postawą niczym żona Lota, podeszli bliżej i teraz już w trójkę zaglądamy do piwniczki.
- Upadł mi telefooon - mój głos jest żałosny, a jednocześnie zawiera w sobie to coś, co sprawia, że w panów w granacie wstępuje prawdziwie męski duch. Zaczynają się szamotać z zardzewiałą kratką, na początku mają problem, ale po chwili silne chłopaki dają radę. Ja stoję nadal obok, bo nie zamierzam zeskakiwać w pełną pajęczyn dziurę. A! Czy pisałam już, że uliczka jest dość wąska? I że za moimi plecami stoi śmieciara? Chyba tak. Zatem za rzeczoną śmieciarą tworzy się całkiem niezły korek. A jakby tego było mało, z naprzeciwka nadjeżdża karetka.
Bohaterski pan granatowy wskakuje do środka i próbuje dosięgnąć mojego telefonu (w częściach dodam, telefon, nie pan). Jednak jest wąsko i pan ma problem ze schyleniem się.
- Kurwa, szybko - drugi bohater z niepokojem spogląda na zamieszanie na ulicy. Ja tupię z radością i dopinguję pana w dziurze:
- Już blisko, może bokiem, już prawie, zaraz będzie!
Wreszcie zdenerowawany chłopak robi jakiś skręt bioder i hura! Jest!
Podziękowałam stokrotnie, mówiąc panom, że uratowali mi życie:)
I wiecie co, telefon działa!
A i jeszcze jedno. To żadna wyimaginowana scena z mojej książki. To działo się dosłownie przed niecałą godziną.
I potem ktoś mi powie, że życie nie pisze dziwnych scen!
 
 

wtorek, 10 września 2013

Nasze rozmówki rodzinne... part 1

Ja i młodsza latorośl płci żeńskiej:
- Nie wzięłaś kurtki?
- No nie.
- To zimno ci było?
- Nie, miałam przecież parasol!
 
 
Ja i on:
(On ogląda jakąś mordownię na Polsacie i właśnie pojawia się kolejny blok reklamowy)
- Noooo nieeeee - słyszę jego żałosny ryk.
Patrzę z politowaniem znad czytanej właśnie książki:
- Przecież ten film będziesz do rana oglądał. W tym tempie.
- I dobrze. Od razu do pracy pójdę.
 
I coś sprzed lat:
Osoby: ja, syn, córka i na ogół milczący małż:

- Magda nie baw się jedzeniem!
- Właśnie, nie jesteś wężem…
- A węże bawią się jedzeniem?
- No jak jest nim chomik to pewnie tak.
- Skończ ten temat.
- Ale jakbyśmy mieli węża, to czym byśmy go karmili?
- Tobą!
- Milcz mały czosnku.
- Mamo on na mnie mówi czosnek!
- Czosnek jest zdrowy, jedz to jajko, czy ty lubisz jeść zimne?
- Lubię. Ojej trafiłam na cebulę!
- W jajku masz cebulę?
- W serku! Bleeee.
- Cebula jest zdrowa, nie będziesz mieć szkorbutu.
- A co to szkorbut?
- Choroba zębów, w więzieniu się je cebulę, żeby zęby mieć zdrowe.
- To ja bym nie mogła iść do więzienia, bo nie lubię cebuli.
- Nooo to niewątpliwy atut przeciwko siedzeniu w puszce.
- W pace chyba.
- Nieważne, też na pe.
- A jakbyśmy wzięli trzeciego kota?

Na to wreszcie odzywa się małż:
- Po moim trupie.
- To jest do zrobienia, kochanie:)
 
(Dodam, że mamy już trzeciego kota, a i małż przeżył)

Rozumiemy się bez słów?

Dzwonię do Mirasa.
- Zawiozłeś Madzię?
- No.
- Założyła marynarkę?
- No.
- Kupiłeś bułki i chleb?
- No.
- Zaciąłeś się?
- No.
- Jezuuu.
- Weź zobacz gdzie trzeba ten dekoder odesłać.
- To wystarczy na stronie sprawdzić.
- No przecież właśnie mówię.