Wiele za nami, wiele przed nami (miejmy nadzieję) :) Dzielę się tutaj naszą codziennością, która dzięki naszemu poczuciu humoru nie zamienia się w rutynę. Zazwyczaj :)

czwartek, 12 września 2013

Czujniki pierdziki, nie mam do tego głowy!

Wczoraj byłam na zakupach. Inaczej. Byłam oddać nieudany zakup do reklamacji i przy okazji nabyłam to i owo. Generalnie nie cierpię zakupów, sklepów, galerii, tłumów, mas przewalających się przez te weekendowe świątynie. Unikam jak mogę, a jeśli już muszę, to przenikam z szybkością Clarka Kenta i staram się nie udusić.
Ale do rzeczy...
Gdy wracałam z tej osobistej Golgoty zrobiłam sobie jeszcze jedną krzywdę. A właściwie nie sobie.
Teraz się głowiłam jak to przekażę mężowi...
Gdy usłyszałam ryk jego motocykla i zobaczyłam jak wjeżdża na podjazd, sfrunęłam po schodach jak ta Penelopa na przywitanie oczekiwanego małżonka.
To już powinno mu dać do myślenia, ale nic nie zauważył, ku mojej cichej radości.
-Ty wiesz co się stało? Jaki dzisiaj był u nas wypadek? - Zaczęłam ostro, patrząc jak ma gorsza połowa ściąga kask i patrzy na mnie zdziwiona.
-Jaki wypadek?
-No samochodowy. Jechał autobus a z drugiej strony samochód, chyba Chrysler i pewnie nie ustąpił pierwszeństwa, uderzył w autobus i nie wiem jak to się stało, ale autobus zniosło aż na chodnik. Wszędzie kupę blachy i odłamków plastiku i mnóstwo szkła i w ogóle laweta musiała zabierać ten samochód i było straszne zamieszanie i straszny korek - dobrze, że powietrza mi brakło, co natychmiast wykorzystał stojący obok mnie facet.
-No i? - Łypnął na mnie już nieco podejrzanie.
-No i ja się tam władowałam, a to już blisko do domu i nie chciałam stać i zaczęłam wycofywać i zawracać i zjechałam na lewo i wykręcałam i cofałam, wiesz takim dużym autem to nie jest tak łatwo i....
-I co? - Teraz ewidentnie zrobił się bardzo czujny i zerkał niespokojnie na stojące obok moje auto, które grzecznie zaparkowane na podjeździe w ogóle nie przejmowało się tym, że stało się obiektem naszego zainteresowania.
-I w sumie nic, tylko że tam nagle wyrósł wieeeeelki krawężnik, sama nie wiem skąd i chyba leciutko mi się zahaczyło... - dokończyłam z lekceważeniem, dla wzmocnienia przekazu wzruszając ramionami i machając ręką.
-Hm... Krawężnik wyrósł, mówisz... - Małżonek zdjął kurtkę i ruszył w stronę maski samochodu.

Stałam obok szczerząc zęby w nadziei chyba, że bardziej zainteresuje go moja debilna mina, niż lekko naderwany zderzak.

-Taaak. Krawężnik ci wyrósł? Zrobił to tak szybko, że nie usłyszałaś czujników parkowania?
-Nooo... Ty wiesz jaką teraz głośną muzykę w radio puszczają? - Próbowałam się obronić.
-No to teraz już ich na pewno nie usłyszysz, bo je wszystkie wyrwałaś – mruknął, zaglądając pod auto.
Wzięłam głęboki wdech.
-I tak mi nie były potrzebne, bo umiem parkować bez nich. A w ogóle to nawet się nie zapytałeś, czy mi się nic nie stało! A jak ja bym tam jechała?! Albo to we mnie by uderzył?! Ja byłam zaraz za autobusem! To co znaczy taki jeden zakichany czujnik, wobec autobusu pełnego ludzi! - warknęłam.

Małżonek podniósł się z kolan, spojrzał na mnie zupełnie zdezorientowany, w końcu zrezygnowany sapnął i mruknąwszy:
-Naprawię ci to kobieto awario – poczłapał smętnie do garażu.

Uff...

Ileż to się człowiek musi nagimnastykować przez jeden głupi czujnik... 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz