Wiele za nami, wiele przed nami (miejmy nadzieję) :) Dzielę się tutaj naszą codziennością, która dzięki naszemu poczuciu humoru nie zamienia się w rutynę. Zazwyczaj :)

środa, 11 września 2013

Z życia wzięte... czyli przypadki Agi.

To wydarzyło się w ubiegłym roku, opisałam to na moim blogu agnesscorpio, ale uważam, że ta historia powinna się tu znaleźć :)
 
A wszystko przez cholerny deszcz...
Pojechałam po moją Magdę, ale najpierw postanowiłam wstąpić na pocztę, aby powysyłać zaległą korespondencję. Poczta mieści się tuż przy ulicy, która z jednej strony zastawiona jest samochodami, więc obszar samego przejazdu jest dość ograniczony. Nieważne. A w sumie ważne, ale do rzeczy. Więc wybiegam z auta, telefon do kieszeni, paczki pod brodę i zasuwam w stronę wejścia na pocztę. Kątem oka widzę nadjeżdżającą śmieciarę. Chcę wbiec do budynku i słyszę jakieś stuknięcie. Zaniepokojona łapię się za kieszeń i co? Nie ma telefonu. Rozglądam się wokół siebie i...
Nie! Nie mogło być prosto? Upadł, rozsypał się, podnoszę i jest. Nie, nie ze mną, nie teraz. Okazuje się, że telefon wpadł do piwniczki przy poczcie, jakieś pół metra poniżej poziomu chodnika, a dzieli mnie od niego metalowa krata.
- Zajebiście!
Mamroczę, wpatrując się w piwniczną otchłań, nie wiem w sumie po co, bo chyba nie oczekuję, że części mojej komórki uniosą się w górę prowokowane siłą mego spojrzenia.
- Co się stało?
Dwaj faceci (nie w czerni), ale w granacie (niewybuchu;)) zaintrygowani chyba moją nieruchawą postawą niczym żona Lota, podeszli bliżej i teraz już w trójkę zaglądamy do piwniczki.
- Upadł mi telefooon - mój głos jest żałosny, a jednocześnie zawiera w sobie to coś, co sprawia, że w panów w granacie wstępuje prawdziwie męski duch. Zaczynają się szamotać z zardzewiałą kratką, na początku mają problem, ale po chwili silne chłopaki dają radę. Ja stoję nadal obok, bo nie zamierzam zeskakiwać w pełną pajęczyn dziurę. A! Czy pisałam już, że uliczka jest dość wąska? I że za moimi plecami stoi śmieciara? Chyba tak. Zatem za rzeczoną śmieciarą tworzy się całkiem niezły korek. A jakby tego było mało, z naprzeciwka nadjeżdża karetka.
Bohaterski pan granatowy wskakuje do środka i próbuje dosięgnąć mojego telefonu (w częściach dodam, telefon, nie pan). Jednak jest wąsko i pan ma problem ze schyleniem się.
- Kurwa, szybko - drugi bohater z niepokojem spogląda na zamieszanie na ulicy. Ja tupię z radością i dopinguję pana w dziurze:
- Już blisko, może bokiem, już prawie, zaraz będzie!
Wreszcie zdenerowawany chłopak robi jakiś skręt bioder i hura! Jest!
Podziękowałam stokrotnie, mówiąc panom, że uratowali mi życie:)
I wiecie co, telefon działa!
A i jeszcze jedno. To żadna wyimaginowana scena z mojej książki. To działo się dosłownie przed niecałą godziną.
I potem ktoś mi powie, że życie nie pisze dziwnych scen!
 
 

2 komentarze:

  1. Tylko pozazdrościć facetów z klasą ...
    Mało tego życie pisze dziwne sceny i to jeszcze z jakim zakończeniem są te historie ...
    :-) Buzie :-)

    OdpowiedzUsuń