To wydarzyło się w ubiegłym roku, opisałam to na moim blogu agnesscorpio, ale uważam, że ta historia powinna się tu znaleźć :)
A wszystko przez cholerny deszcz...
Pojechałam po moją Magdę, ale najpierw postanowiłam wstąpić na pocztę, aby powysyłać zaległą korespondencję. Poczta mieści się tuż przy ulicy, która z jednej strony zastawiona jest samochodami, więc obszar samego przejazdu jest dość ograniczony. Nieważne. A w sumie ważne, ale do rzeczy. Więc wybiegam z auta, telefon do kieszeni, paczki pod brodę i zasuwam w stronę wejścia na pocztę. Kątem oka widzę nadjeżdżającą śmieciarę. Chcę wbiec do budynku i słyszę jakieś stuknięcie. Zaniepokojona łapię się za kieszeń i co? Nie ma telefonu. Rozglądam się wokół siebie i...
Nie! Nie mogło być prosto? Upadł, rozsypał się, podnoszę i jest. Nie, nie ze mną, nie teraz. Okazuje się, że telefon wpadł do piwniczki przy poczcie, jakieś pół metra poniżej poziomu chodnika, a dzieli mnie od niego metalowa krata.
- Zajebiście!
Mamroczę, wpatrując się w piwniczną otchłań, nie wiem w sumie po co, bo chyba nie oczekuję, że części mojej komórki uniosą się w górę prowokowane siłą mego spojrzenia.
- Co się stało?
Dwaj faceci (nie w czerni), ale w granacie (niewybuchu;)) zaintrygowani chyba moją nieruchawą postawą niczym żona Lota, podeszli bliżej i teraz już w trójkę zaglądamy do piwniczki.
- Upadł mi telefooon - mój głos jest żałosny, a jednocześnie zawiera w sobie to coś, co sprawia, że w panów w granacie wstępuje prawdziwie męski duch. Zaczynają się szamotać z zardzewiałą kratką, na początku mają problem, ale po chwili silne chłopaki dają radę. Ja stoję nadal obok, bo nie zamierzam zeskakiwać w pełną pajęczyn dziurę. A! Czy pisałam już, że uliczka jest dość wąska? I że za moimi plecami stoi śmieciara? Chyba tak. Zatem za rzeczoną śmieciarą tworzy się całkiem niezły korek. A jakby tego było mało, z naprzeciwka nadjeżdża karetka.
Bohaterski pan granatowy wskakuje do środka i próbuje dosięgnąć mojego telefonu (w częściach dodam, telefon, nie pan). Jednak jest wąsko i pan ma problem ze schyleniem się.
- Kurwa, szybko - drugi bohater z niepokojem spogląda na zamieszanie na ulicy. Ja tupię z radością i dopinguję pana w dziurze:
- Już blisko, może bokiem, już prawie, zaraz będzie!
Wreszcie zdenerowawany chłopak robi jakiś skręt bioder i hura! Jest!
Podziękowałam stokrotnie, mówiąc panom, że uratowali mi życie:)
I wiecie co, telefon działa!
A i jeszcze jedno. To żadna wyimaginowana scena z mojej książki. To działo się dosłownie przed niecałą godziną.
I potem ktoś mi powie, że życie nie pisze dziwnych scen!
Pojechałam po moją Magdę, ale najpierw postanowiłam wstąpić na pocztę, aby powysyłać zaległą korespondencję. Poczta mieści się tuż przy ulicy, która z jednej strony zastawiona jest samochodami, więc obszar samego przejazdu jest dość ograniczony. Nieważne. A w sumie ważne, ale do rzeczy. Więc wybiegam z auta, telefon do kieszeni, paczki pod brodę i zasuwam w stronę wejścia na pocztę. Kątem oka widzę nadjeżdżającą śmieciarę. Chcę wbiec do budynku i słyszę jakieś stuknięcie. Zaniepokojona łapię się za kieszeń i co? Nie ma telefonu. Rozglądam się wokół siebie i...
Nie! Nie mogło być prosto? Upadł, rozsypał się, podnoszę i jest. Nie, nie ze mną, nie teraz. Okazuje się, że telefon wpadł do piwniczki przy poczcie, jakieś pół metra poniżej poziomu chodnika, a dzieli mnie od niego metalowa krata.
- Zajebiście!
Mamroczę, wpatrując się w piwniczną otchłań, nie wiem w sumie po co, bo chyba nie oczekuję, że części mojej komórki uniosą się w górę prowokowane siłą mego spojrzenia.
- Co się stało?
Dwaj faceci (nie w czerni), ale w granacie (niewybuchu;)) zaintrygowani chyba moją nieruchawą postawą niczym żona Lota, podeszli bliżej i teraz już w trójkę zaglądamy do piwniczki.
- Upadł mi telefooon - mój głos jest żałosny, a jednocześnie zawiera w sobie to coś, co sprawia, że w panów w granacie wstępuje prawdziwie męski duch. Zaczynają się szamotać z zardzewiałą kratką, na początku mają problem, ale po chwili silne chłopaki dają radę. Ja stoję nadal obok, bo nie zamierzam zeskakiwać w pełną pajęczyn dziurę. A! Czy pisałam już, że uliczka jest dość wąska? I że za moimi plecami stoi śmieciara? Chyba tak. Zatem za rzeczoną śmieciarą tworzy się całkiem niezły korek. A jakby tego było mało, z naprzeciwka nadjeżdża karetka.
Bohaterski pan granatowy wskakuje do środka i próbuje dosięgnąć mojego telefonu (w częściach dodam, telefon, nie pan). Jednak jest wąsko i pan ma problem ze schyleniem się.
- Kurwa, szybko - drugi bohater z niepokojem spogląda na zamieszanie na ulicy. Ja tupię z radością i dopinguję pana w dziurze:
- Już blisko, może bokiem, już prawie, zaraz będzie!
Wreszcie zdenerowawany chłopak robi jakiś skręt bioder i hura! Jest!
Podziękowałam stokrotnie, mówiąc panom, że uratowali mi życie:)
I wiecie co, telefon działa!
A i jeszcze jedno. To żadna wyimaginowana scena z mojej książki. To działo się dosłownie przed niecałą godziną.
I potem ktoś mi powie, że życie nie pisze dziwnych scen!
Tylko pozazdrościć facetów z klasą ...
OdpowiedzUsuńMało tego życie pisze dziwne sceny i to jeszcze z jakim zakończeniem są te historie ...
:-) Buzie :-)
Ci bohaterscy mężczyźni...
OdpowiedzUsuń