Pojechałam na zakupy, zaparkowałam przodem naprzeciwko auta, do którego facet coś ładował. Wysiadam, idę, odwracam się, patrzę, w moim aucie zapalone światła. Myślę: hm, dziwne, mam dzienne, poza tym auto z reguły sygnalizuje... Waracam, sprawdzam, automat włączony, czyli dzienne. Wychodzę, sprawdzam, nadal się świecą. Dzwonię do męża:
Ja: Kochanie, światła w aucie mi nie gasną.
On: Jak to nie gasną?
Ja: No świecą się.
ON: Przełączyłaś coś, zgaś je.
Ja: No właśnie nie mogę.
On: (sapiąc) To idź do sklepu i zostaw, co ja ci teraz poradzę.
Ja: (nieco obrażona) Okej!
Ja: Kochanie, światła w aucie mi nie gasną.
On: Jak to nie gasną?
Ja: No świecą się.
ON: Przełączyłaś coś, zgaś je.
Ja: No właśnie nie mogę.
On: (sapiąc) To idź do sklepu i zostaw, co ja ci teraz poradzę.
Ja: (nieco obrażona) Okej!
Zrobiłam szybkie zakupy, bo akumulator, no i te światła i w ogóle... Wracam,patrzę... Już światła się nie świecą. Auta, które stało naprzeciwko też już nie ma... Błysk zrozumienia....
Dzwonię do męża:
Ja: Kochanie, już wiem, co było z tymi światłami.
On: Co takiego?
Ja: (śmiejąc się) Samochód stał naprzeciwko z zapalonymi światłami i te odbijały się w moich światłach.
On: ...........
Dzwonię do męża:
Ja: Kochanie, już wiem, co było z tymi światłami.
On: Co takiego?
Ja: (śmiejąc się) Samochód stał naprzeciwko z zapalonymi światłami i te odbijały się w moich światłach.
On: ...........